sobota, 18 kwietnia 2015

{3} Krawędź nicości


Początkowo chciałam wyjaśnić więcej, ale niech będzie jak jest. Mam nadzieję, że rozwiązanie fabularne okaże się satysfakcjonujące.

♪ Już nie wiem czy wierzę
We wszystko co próbujesz mi powiedzieć ♪

C
ichy plusk wody rozbijający się o burty oraz nieopisany szum wypełniający czaszkę, okazały sie jedynymi doznaniami, docierającymi do Juliana jeszcze gdzieś na pograniczu między snem a jawą. Dopiero później poczuł mrowienie promieni słońca oraz dotyk niedostrzegalnych drobinek wody osiadających na skórze. Skrzypienie bomu i brzdęk szekli o osprzęt. Jakaś część podświadomości podpowiadała mu, że coś mocno odbiegało od normy, ale nie miał siły, by wstać i zabrać się za pracę, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien się wylegiwać. Nie powinien nawet się kłaść — mógł sobie pozwolić co najwyżej na serię drzemek.
Julian uniósł dłoń do oczu, bolących mimo zamkniętych powiek. Z nieznanych powodów czuł się jakby właśnie staranowało go stado kangurów. Palcami wolnej ręki delikatnie przejechał po pokładzie, wyczuwając, że faktura znacząco różni się od tej znajdującej się na Paper Moon, co ostatecznie potwierdziło przypuszczenia, że coś w tym wszystkim było bardzo nie tak.
Gwałtownie zerwał się z miejsca, momentalnie tego żałując. Ból wydawał się rozpływać z głowy do wszystkich, nawet najbardziej oddalonych fragmentów ciała, a gardło paliło nieziemsko. Zachwiał się lekko i powoli opadł na deski, przytrzymując się burty. Niezmiernie martwiło go, że nie znajdował się na pokładzie Paper Moon.
Niepewność i niepokój ostatecznie zmusiły Irvinga do działania, choć ciało mówiło, że nie da rady. Zacisnął zęby i mimo cierpienia wstał chwiejnym krokiem. Musiał się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
Wsparty o wantę wziął głęboki wdech i ruszył w stronę rufy. Dasz radę, to przecież tylko kilka kroków.
— Kim jesteś?! — krzyknął zaskoczony, gdy przy sterze zauważył nieznaną kobietę. Równocześnie odetchnął z ulgą, zobaczywszy, że za burtą, Paper Moon spokojnie kołysze się na falach. — Co się stało? — dodał już spokojniej, choć miał ochotę wyciągnąć z niej natychmiast wszystkie odpowiedzi na dręczące go pytania.
— Nazywam się Vivienne, a ty wypadłeś za burtę — odparła spokojnie, posyłając mu zakłopotane spojrzenie.
— Absolutnie tego nie pamiętam — stwierdził cicho, zaskoczony tym faktem. Położył dłoń na oczach, po czym ponownie osunął się na pokład, plecami opierając się o sterburtę. 
— Nic w tym dziwnego — zaczęła, urywając momentalnie. Już miała powiedzieć, że bom uderzył go w głowę, wyrzucając go tym samym za burtę, ale raczyłaby nieszczęśnika kłamstwem. Jednak prawdopodobieństwo, że uwierzy jej, że otumanił go syreni śpiew, oscylowało w okolicach zera. Prędzej wziąłby ją za wariatkę i wybrał ponowny skok za burtę. Teraz przynajmniej już nic mu nie grozi ze strony sióstr. Ostatecznie, Vievienne uznała, że wyjdzie im na dobre, jeśli na tę chwilę przemilczy sprawę. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała poruszyć ten temat, lecz te kilka godzin, kiedy leżał nieprzytomny okazało się zbyt krótkie, aby wymyślić sensowne rozwiązanie, jak przekazać mężczyźnie niewygodną prawdę.
Julian nie miał pojęcia co właściwie zaszło, ale musiał uwierzyć Vievienne na słowo. Przynajmniej do czasu, kiedy wrócą do portu. Ból rozrywający czaszkę, okazał się tak dojmujący, że obawiał się, że samodzielnie nie udałoby mu się nigdzie dotrzeć.
— Jeśli chcesz, możesz wejść do kokpitu, jest tam łazienka i kuchnia. Częstuj się. Szklanki w szafce nad zlewem. Wybacz, że nie położyłam cię w środku, ale samo wciągnięcie na pokład sprawiło mi problem i raczej nie dałabym rady jeszcze przenieść cię na koję.
Wspierając się mocno o burtę, niepewnie podążył we wskazanym kierunku. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, ale ból wypełniający głowę, ani trochę w tym nie pomagał. Stwierdził, że może woda odrobinę rozjaśni mu umysł.
Wnętrze kokpitu odrobinę go zaskoczyło, bo już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że ktoś raczej mieszka tu na stałe. Starannie zaścielone łóżko, rozpoczęta paczka papierosów i książka z wystającą zakładką leżąca na stoliku. Kubek pełen fusów i z różowym odciskiem ust wstawiony do zlewu. Julian oparł się ręką o ścianę i sięgnął do szafki, gdzie rzeczywiście natrafił na szklanki. Wyciągnął jedną z nich, napełnił ją i powoli usiadł na ławie otaczającej niewielki stolik. 
Pijąc, niby od niechcenia, z pewną dozą zaciekawienia, rozglądał się po pomieszczeniu. Mówi się, że to, jak kreujemy swoje otoczenie wiele o nas mówi, co oczywiście sprawdziło się i tym razem. Julian mógł śmiało założyć, że mieszkaniec żaglówki lubi niewybredną literaturę, gdy na wpół zabudowanej półce, mającej uniemożliwiać wypadanie z niej przedmiotów, dostrzegł cztery tomy Nędzników, sagę Prousta, Opowieść o dwóch miastach Dickensa oraz kilka pozycji spod pióra Szekspira. Ku zaskoczeniu Irvinga, wszystkie książki wyglądały na stosunkowo stare i co do jednej były w języku francuskim.
Wyższą kondygnację szafki zajmowały książki kucharskie w towarzystwie kilku biografii Beatlesów, co dawało kolejne wskazówki do scharakteryzowania Vivienne. Choć akurat książki  kucharskie to przedmioty dość podchwytliwe, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie pełną wyłącznie praktycznego dodatku do mieszkania, zamiast wyrażać rzeczywiste zainteresowania właściciela.
 Julian delikatnie sięgnął po książkę z gładką skórzaną okładką, leżącą na stoliku. Odstawiwszy pustą szklankę na blat, niepewnie otworzył tomik w poszukiwaniu tytułu. Odnalazł stronę tytułową, gdzie stało: Charles Dickens, Les Grandes Espérances. Pod tytułem, ktoś ozdobnym pismem wykaligrafował dedykację:
Ma chére et tendre,
„Ce fut un jour mémorable pour moi, car il apporta de grands changements en moi; mais c'est la même chose pour chacun. Figurez-vous un certain jour retranché dans votre vie, et pensez combien elle eût été différente. Arrêtez-vous, vous qui lisez ceci, et songez un moment à cette longue chaîne de fer ou d'or, d'épines ou de fleurs, qui ne vous eût jamais lié, si, à un certain et mémorable jour, le premier anneau ne se fût formé.”*
Pour moi ce était le jour où je te ai rencontré, Vivienne.
À toi pour toujours,
Étienne
Julian musiał przyznać, że niewiele zrozumiał, jako że nigdy nie szło mu zbyt dobrze z językami. Opuszkami palców przejechał po ozdobnych literach, mimo wszystko wyczuwając w nich tajemniczą dozę gwałtownego uczucia. Przez moment poczuł się niczym intruz, zupełnie jakby spenetrował najintymniejsze elementy życia Vivienne.
Szybko zamknął książkę i odłożył ją na miejsce, udając, że cała sytuacja wcale nie miała miejsca.
Zdecydowanie czuł się już lepiej, dlatego pewnym ruchem wstał z miejsca i od razu stwierdził, że wcześniejsze odczucia nie do końca okazały się prawdą. W głowie zakręciło mu się tak, że aż musiał chwycić się oparcia, żeby ustać w pionie. Zamknął oczy i uspokoił oddech, licząc, że to wyłącznie chwilowa niedyspozycja związana z gwałtowną zmiana pozycji.
Szum w głowie zdawał się cichnąć, dlatego chwycił pustą szklankę i podszedł do zlewu z zamiarem wstawienia jej do komory. Powróciły wcześniejsze pytania i niepewności dotyczące całej zaistniałej sytuacji.
Bo niby jakim cudem znalazła się tuż obok mnie akurat w chwili, kiedy wypadłem za burtę?
Już miał opuścić kajutę, kiedy jego wzrok przykuło czarno-białe zdjęcie w prostej drewnianej ramce zawieszone nieopodal wyjścia. Przestawiało dziewczynkę w sukience z bufiastymi rękawkami oraz stojącą za nią kobietę, opierającą dłonie na ramionach dziecka. W tle dało się wychwycić stragany, zupełnie jak na miejskim jarmarku. Już na pierwszy rzut oka Irving stwierdził, że zdjęcie miało swoje lata. Kobieta miała na sobie bowiem rozkloszowaną sukienkę z mocno podkreśloną talią, której obecne pozazdrościłaby jej niejedna dziewczyna, a na oczach kocie okulary. Przypuszczenia Juliana potwierdził tylko dopisek na białej ramce, Avignon, 1953.
Wzruszył ramionami, zastanawiając się, czemu akurat to zdjęcie zostało wybrane, jako jedyne znajdujące się na widoku, po czym nacisnął klamkę i ponownie wyszedł na zalany słońcem pokład.
Dopiero teraz przyjrzał się uważniej Vivienne, dostrzegając niezwykłe podobieństwo do kobiet ze zdjęcia. Jasnobrązowe, lekko pofalowane włosy sięgające łopatek, miękkimi falami okalały jej twarz. Bystre oczy, uważnie śledzące każdy jego ruch, czarujące jakimś nieodkrytym rodzajem magnetyzmu. I jeszcze urocza gromadka piegów, rozkładająca się czule na grzbiecie nosa i kościach policzkowych.
Julian wykonał kolejny krok w stronę rufy, na ułamek sekundy obezwładniony przez jej urok, zupełnie zapomniawszy o tym, po co właściwie opuścił kokpit.
— Pewnie musisz mieć wiele pytań — zaczęła niepewnie Mimieux, cicho nabierając powietrza, równocześnie zaciskając mocniej dłonie na sterze.
To właśnie teraz nadeszła ta chwila, Vivienne. Nie możesz tego zepsuć. Wiesz, że drugi raz tego nie przeżyjesz. Zostało ci niewiele czasu. Trzy, dwa, jeden.
 — Jak to się stało, że znajdowałaś się tak blisko akurat wtedy, kiedy miałem...? — Chciał dodać wypadek, ale wcale nie był pewien, czy właśnie to miało miejsce.
— Przypadek? — odparła, wzruszając ramionami i kręcąc lekko głową.
Teraz, Vivienne! Czemu to musi być takie cholernie trudne, do diaska?!
— Yyy... — zaczęła, momentalnie zdając sobie sprawę, że właściwie nie zna jego imienia.
— Julian — podpowiedział rozbawiony, widząc ją pytającą minę.
— Julianie,  za chwile powiem ci coś, co zapewne zaczniesz uważać za ostatnie wariactwo szalonej dziewczyny, ale... — przerwała gwałtownie, uważnie przypatrując się jego wyrazowi twarzy, zastanawiając się, na jakim etapie opowieści, postanowi ponownie wyskoczyć za burtę, byle się od niej uwolnić. Żagiel zatrzepotał przy nagłym powiewie powietrza, który obsypał ich drobinkami morskiej bryzy. — ...musisz mi uwierzyć.
— Czyżbyś zaraz miała mi powiedzieć, że uważasz mnie za szalenie przystojnego i nie już nigdy nie wypuścisz  mnie na stały ląd? — spytał żartobliwie, błyskając białymi zębami, po czym ponownie usiadł na pokładzie, opierając się plecami o burtę. Chociaż ból wydawał się powoli przechodzić, a szum ustępować, pozostawiając miejsce wyłącznie dla śpiewy morskich fal i delikatnej melodii głosu Vivienne, nadal nie czuł się najlepiej. Zupełnie jakby coś opanowało jego ciało. Może tylko mi się wydaje, pomyślał. Może to wyłącznie skutek urazu i wyczerpania organizmu?
— Nie — odparła skonsternowana, nie do końca wiedząc, jak zareagować na tą zaczepkę. — Gdzie mieszkasz? — W ostatniej chwili zmieniła zdanie, przeciągając chwilę, kiedy nie musiała wyznawać Julianowi niewygodnej prawdy. — Odholuję cię do domu. Nie wyglądasz na siłach, żeby dopłynąć tam samemu.
— Port Macquarie — powiedział niepewnie, nie do końca mając pewność, czy chce, żeby nowopoznana „wybawczyni” dowiedziała się, gdzie dokładnie mieszka. Obawiał się, że czające się gdzieś w podświadomości obawy, że niewykluczone, że  z Vivienne nie wszystko było w porządku, mogłyby okazać się prawdziwe. A w tej chwili naprawdę nie miał najmniejszej ochoty użerać się z jakąś chorą psychicznie pannicą.
Mimieux nie dała po sobie poznać, że poniekąd wywarło to na niej silne wrażenie. Bo i jakie istniało prawdopodobieństwo, że oboje zamieszkiwali to samo miasteczko? Najwyraźniej wystarczające, by skrzyżować ich drogi na środku Morza Koralowego.
— A ty? — spytał w końcu Irving, zaciekawiony.
— Nie uwierzysz, ale...
— Nie, nawet mi nie mów, że ty też... — przerwał Vivienne skonsternowany. To statystycznie niemożliwe. Ona musi być szalona.
— Tak... — odpowiedziała cicho, wyraźnie zaskoczona wybuchem Juliana.
Szalona, jak nic! Dobry Boże, w coś ty mnie wpakował!?
— Czy znajdziesz jakiekolwiek pocieszenie w fakcie, że już za niedługo uwolnisz się od mojej łodzi i mojego towarzystwa?
Tak, jeszcze jak!, pomyślał i już chciał to wykrzyknąć równie gorąco, jak zrobił to w swojej głowie, ale w ostatniej chwili się powstrzymał, czując, że byłoby to nie na miejscu. Co jak co, ale Vivienne uratowała mu  życie i dobrze wiedział, że powinien okazać jej za to wdzięczność. Nie chciał tylko przyznać, że powstrzymało go również dziwne odczucie, jakoby wcale nie chciał jej skrzywdzić.
A może by tak...? Czekaj. Stop. Zatrzymaj się. Layla, Layla, Layla.
Chwile mijały w ciszy, obojgu wydająca się aż nazbyt zwyczajna. Jakby nie znajdowało się między nimi niczego krępującego, tak jakby wspólne milczenie stanowiło najnormalniejszą rzecz, jakiej oddawali się regularnie od wielu lat.
Vivienne przyglądała się falom, od czasu do czasu rzucając Julianowi przelotne spojrzenie. Wcześniej sądziła, że to typowy, pewny siebie złoty chłopiec, przekonany o swojej doskonałości, lecz teraz, kiedy siedział z bosymi stopami podciągniętymi przed siebie, dłonią oplatając nadgarstek drugiej i przedramionami opartymi na kolanach, wpatrzony w bezmiar oceanu z uwielbieniem dostrzegła, że był czymś więcej. Kimś więcej niż tylko pewnym siebie mężczyzną. Wcześniej, choć tylko przez ułamek sekundy, dostrzegła w jego oczach, tak bardzo przypominających otaczający ich ocean, pewną dozę smutku, którą widziała za każdym razem, gdy spoglądała w lustro.
Postanowiła nic mu nie mówić, poza tym, co absolutnie konieczne. Tak długo, jak to tylko możliwe, chciała oszczędzić mu dodatkowych problemów. Ostatecznie to jej brzemię i to ona powinna je dźwigać.
Więc kiedy dopłynęli do jego kei, a Julian zwinnie wyskoczył na deski pomostu, zręcznie zacumował jej łódkę, po czym wskoczył ponownie na pokład, by odwiązać hol, Vivienne uśmiechnęła się delikatnie, przyglądając się jego płynnym ruchom. Zupełnie jakby właśnie do tego został stworzony. Miała nadzieję, że niczego nie popsuje w jego życiu.
— Masz może ochotę na kawę? — spytał niepewnie, z liną w jednej dłoni, drugą rozcierając sobie kark. Równocześnie chciał i nie chciał, by się zgodziła.
Pokręciła energicznie głową, a on nie potrafił wytłumaczyć, czemu go to zasmuciło.
— W takim razie... Dziękuję za ratunek — stwierdził, siląc się na pewny ton. — I być może do zobaczenia. — Uśmiechnął się szeroko, licząc, że los okaże się wystarczająco łaskawy, by zetknąć ich ponownie. Odwrócił się, przeskoczył przez burtę, odwiązał cumę, zastępując ją własną i już miał ruszyć w kierunku domu, kiedy zatrzymał go głos Mimieux.
— Julian!
Odwrócił się, żywiąc nadzieję, że jednak zmieniła decyzję w sprawie kawy.
— Możesz mi coś obiecać? — spytała, podchodząc do burty i pochylając się w jego stronę.
— Być może — odparł, przestępując krok do przodu, opierając dłonie na burcie, niebezpiecznie blisko tych należących do niej.
— Obiecaj mi, że nigdy się we mnie nie zakochasz.




*fragment pochodzi z Wielkich nadziei Dickensa. W polskiej wersji językowej:

„Ten dzień wprowadził do mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życie każdego człowieka. Przypomni sobie taki jeden dzień, który zaważył na twoim życiu. Przerwij na chwilę ty, który to czytasz i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu.” 

11 komentarzy:

  1. Czekajcie, co?
    Musiałam dwa razy sprawdzać, czy to dobry blog i czy nie pominęłam w międzyczasie jakiegoś rozdziału.
    Syrena? SYRENA? Jakie siostry?! Dobry Boże, teraz to już nie wytrzymam 8)
    I co z tym czasem? Co z tym "drugim razem"? Tyle pytań, ugh! Uwielbiam takie rzeczy, ale w tej chwili mam ochotę Ci nawrzucać, że to jest tajemnicze :c
    Poza tym, trochę zazdroszczę Vivienne. Życie na łajbie, sama sobie panią, zależna chyba tylko od pogody, ma pracę - żyć, nie umierać! Ale cóż, zobaczymy później, bo może już nie będę jej zazdrościć jeśli się wydarzy coś.. meh, dobra, pogmatwałam.
    W każdym razie czekam z niecierpliwością na następny rozdział,
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że wybaczysz mi tajemnice, kiedy wszystko stopniowo się wyjaśni (mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę po drodze...) ;)
      Dziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  2. Jutro zajrzę na "papierowe..." oraz "pardonne..." z jakimiś sensownymi komentarzami. Tymczasem chciałam Ci tylko dać znać, że mimo swojego marnego ostatnio ogarnięcia pamiętam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Odrobinę spóźniona, ale jestem. Zostawiłam Ci zaległy komentarz na "papierowych...".
    Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy podczas czytania zobaczyłam, że mam do czynienia z gatunkiem fantasy. Najwyraźniej wcześniej gdzieś mi to umknęło. Ale, ale... chętnie przeczytam coś, co nie jest typowym romansem, czy obyczajówką.
    A teraz pozwolę sobie przejść do tekstu. Syreny, akcja ratunkowa, niechęć J. do nowej znajomej. Jestem w stanie go zrozumieć, biedak niczego nie pojmuje, ale mógłby okazać nieco sympatii M., skoro już ma się w niej nie... zakochiwać ;) Zobaczymy jak pójdzie mu z wypełnianiem tej prośby. No właśnie, ta prośba mnie zaintrygowała i wprawiła w małą konsternację. Jest niecodzienna i nietrudno wyobrazić sobie rekreację J. Jak nic, uzna tę dziewczynę za całkowicie szaloną. Chociaż, kto go tam wie.
    Z niecierpliwością czekam na #04 oraz na... Dylana <3
    Pozdrawiam,
    Ulotna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj i tak świecą pustki, nie przejmuj się, że nie dotarłaś tu od razu po publikacji ;)
      Dodam, że to bardzo delikatne fantasy, jako że nie jestem wielką fanką sag w stylu Tolkienowskim. Z tym szaleństwem to prawda, zresztą już kilka akapitów wcześniej stwierdził, że musi być szalona ;)
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  4. Eeeee, okej? Eee, nie wiem, co napisać, bo jestem w małym szoku. Nie wiem jak to zinterpretować. Okej, dobra. Chociaż nie jestem fanką takich opowiadań, gdzie ktoś się zjawia nie z tego świata i teraz jak to komuś wytłumaczyć. Oczywiście ten ktoś nie wierzy i zaczyna się koło,gdzie i tak na końcu uwierzy i się jeszcze zakocha. Nie wiem, denerwują mnie takie opowiadania. Mam nadzieje, że tutaj tego nie będzie. :D:D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie, czy to dobry szok, czy nie?
      W takim razie mam nadzieję, że Cię nie zawiodę. Najprawdopodobniej będzie trochę inaczej, ale to się wszystko wyjaśni (mam nadzieję, bo podchodzę do tego opowiadania bardzo na luzie i wiele rzeczy pewnie wyjdzie „w praniu”).
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
      maxie

      Usuń
  5. Witam.
    W związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Condawiramurs24 maja 2015 21:50

    Och, uwielbiam tę opowieść, ten rozdział to sprawił.KUrde, Vivienne nie powinna może była tak szybko z tym wyskakiwać(mówię o zakochiwaniu się), ale z drugiej strony pewnie wie, co mówi xD Pewnie wyczuła smutek Juliana, kiedy mu odmówiła. Szkoda trochę, że zdecydowała się mu nic nie mówić, a on nie naciskał. Ale z drugiej strony.... to byłoby dość trudne... to wszytsko wydaje się być takiem magiczne. wydawało mi się że postać Vivenne będzie tutaj jedyną magią, a teraz się okazuje, że są jeszcze syreny xD Dobrze,że Viv była niedaleko i go uratowała... Zdrugiej strony jest mi trochę żal Layli, bo ona chyba jednak chciałaby się ustatkować z Julianem, ale z drugiej strony chyba nie zawróciła mu w głowie aż tak, bo jednak ich decyzja o takim życiu jest dosć dziwna; myśle, że jakby za nią szalał, to by czegoś takiego nie chciał ;p PO tym rozdziale VIv i Julian pasują dla mnie do siebie jak ulał, cjoć to pewnie łatwe nie będzie;p ale co ja na to poradzę... a, i abrdzo podoba mi się,że Julian tak swietnie surfuje, surfing mnie kręci xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadłaś, ona dobrze wie, o czym mówi :p Wszystko powinno się dalej wyjaśnić, gdyby nie moje okropne opóźnienia w pisaniu.
      Jeśli nie zauważyłaś, to ten dziwaczny układ działa w dwie strony, Lalya, że tak powiem, też sobie nie żałuje :p
      Dziękuje gorąco za komentarz i pozdrawiam,
      maxie

      Usuń