Początkowo chciałam wyjaśnić więcej, ale niech będzie jak jest. Mam nadzieję, że rozwiązanie fabularne okaże się satysfakcjonujące.
♪ Już nie wiem czy wierzę
We wszystko co próbujesz mi powiedzieć ♪
C
|
ichy plusk wody rozbijający się o burty oraz nieopisany szum wypełniający czaszkę, okazały sie jedynymi doznaniami, docierającymi do Juliana jeszcze gdzieś na pograniczu między snem a jawą. Dopiero później poczuł mrowienie promieni słońca oraz dotyk niedostrzegalnych drobinek wody osiadających na skórze. Skrzypienie bomu i brzdęk szekli o osprzęt. Jakaś część podświadomości podpowiadała mu, że coś mocno odbiegało od normy, ale nie miał siły, by wstać i zabrać się za pracę, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien się wylegiwać. Nie powinien nawet się kłaść — mógł sobie pozwolić co najwyżej na serię drzemek.
Julian uniósł dłoń do oczu,
bolących mimo zamkniętych powiek. Z nieznanych powodów czuł się jakby właśnie
staranowało go stado kangurów. Palcami wolnej ręki delikatnie przejechał po
pokładzie, wyczuwając, że faktura znacząco różni się od tej znajdującej się na Paper
Moon, co ostatecznie potwierdziło
przypuszczenia, że coś w tym wszystkim było bardzo nie tak.
Gwałtownie zerwał się z miejsca,
momentalnie tego żałując. Ból wydawał się rozpływać z głowy do wszystkich,
nawet najbardziej oddalonych fragmentów ciała, a gardło paliło nieziemsko.
Zachwiał się lekko i powoli opadł na deski, przytrzymując się burty.
Niezmiernie martwiło go, że nie znajdował się na pokładzie Paper Moon.
Niepewność i niepokój
ostatecznie zmusiły Irvinga do działania, choć ciało mówiło, że nie da rady.
Zacisnął zęby i mimo cierpienia wstał chwiejnym krokiem. Musiał się dowiedzieć
o co w tym wszystkim chodzi.
Wsparty o wantę wziął
głęboki wdech i ruszył w stronę rufy. Dasz radę, to przecież tylko kilka
kroków.
— Kim jesteś?! — krzyknął
zaskoczony, gdy przy sterze zauważył nieznaną kobietę. Równocześnie odetchnął z
ulgą, zobaczywszy, że za burtą, Paper Moon
spokojnie kołysze się na falach. — Co się stało? — dodał już spokojniej, choć
miał ochotę wyciągnąć z niej natychmiast wszystkie odpowiedzi na dręczące go
pytania.
— Nazywam się Vivienne, a ty
wypadłeś za burtę — odparła spokojnie, posyłając mu zakłopotane spojrzenie.
— Absolutnie tego nie
pamiętam — stwierdził cicho, zaskoczony tym faktem. Położył dłoń na oczach, po
czym ponownie osunął się na pokład, plecami opierając się o sterburtę.
— Nic w tym dziwnego —
zaczęła, urywając momentalnie. Już miała powiedzieć, że bom uderzył go w głowę,
wyrzucając go tym samym za burtę, ale raczyłaby nieszczęśnika kłamstwem. Jednak
prawdopodobieństwo, że uwierzy jej, że otumanił go syreni śpiew, oscylowało w
okolicach zera. Prędzej wziąłby ją za wariatkę i wybrał ponowny skok za burtę. Teraz
przynajmniej już nic mu nie grozi ze strony sióstr. Ostatecznie, Vievienne uznała, że wyjdzie im na dobre, jeśli na tę
chwilę przemilczy sprawę. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała
poruszyć ten temat, lecz te kilka godzin, kiedy leżał nieprzytomny okazało się
zbyt krótkie, aby wymyślić sensowne rozwiązanie, jak przekazać mężczyźnie
niewygodną prawdę.
Julian nie miał pojęcia co
właściwie zaszło, ale musiał uwierzyć Vievienne na słowo. Przynajmniej do
czasu, kiedy wrócą do portu. Ból rozrywający czaszkę, okazał się tak dojmujący,
że obawiał się, że samodzielnie nie udałoby mu się nigdzie dotrzeć.
— Jeśli chcesz, możesz wejść
do kokpitu, jest tam łazienka i kuchnia. Częstuj się. Szklanki w szafce nad
zlewem. Wybacz, że nie położyłam cię w środku, ale samo wciągnięcie na pokład
sprawiło mi problem i raczej nie dałabym rady jeszcze przenieść cię na koję.
Wspierając się mocno o
burtę, niepewnie podążył we wskazanym kierunku. Nie wiedział, co o tym
wszystkim myśleć, ale ból wypełniający głowę, ani trochę w tym nie pomagał.
Stwierdził, że może woda odrobinę rozjaśni mu umysł.
Wnętrze kokpitu odrobinę go
zaskoczyło, bo już na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że ktoś raczej
mieszka tu na stałe. Starannie zaścielone łóżko, rozpoczęta paczka papierosów i
książka z wystającą zakładką leżąca na stoliku. Kubek pełen fusów i z różowym
odciskiem ust wstawiony do zlewu. Julian oparł się ręką o ścianę i sięgnął do
szafki, gdzie rzeczywiście natrafił na szklanki. Wyciągnął jedną z nich,
napełnił ją i powoli usiadł na ławie otaczającej niewielki stolik.
Pijąc, niby od niechcenia, z
pewną dozą zaciekawienia, rozglądał się po pomieszczeniu. Mówi się, że to, jak
kreujemy swoje otoczenie wiele o nas mówi, co oczywiście sprawdziło się i tym
razem. Julian mógł śmiało założyć, że mieszkaniec żaglówki lubi niewybredną
literaturę, gdy na wpół zabudowanej półce, mającej uniemożliwiać wypadanie z
niej przedmiotów, dostrzegł cztery tomy Nędzników, sagę Prousta, Opowieść o dwóch miastach Dickensa oraz kilka pozycji spod pióra Szekspira. Ku zaskoczeniu
Irvinga, wszystkie książki wyglądały na stosunkowo stare i co do jednej były w
języku francuskim.
Wyższą kondygnację szafki
zajmowały książki kucharskie w towarzystwie kilku biografii Beatlesów, co
dawało kolejne wskazówki do scharakteryzowania Vivienne. Choć akurat
książki kucharskie to przedmioty dość
podchwytliwe, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie pełną wyłącznie
praktycznego dodatku do mieszkania, zamiast wyrażać rzeczywiste zainteresowania
właściciela.
Julian delikatnie sięgnął po książkę z gładką
skórzaną okładką, leżącą na stoliku. Odstawiwszy pustą szklankę na blat,
niepewnie otworzył tomik w poszukiwaniu tytułu. Odnalazł stronę tytułową, gdzie
stało: Charles Dickens, Les Grandes Espérances. Pod tytułem, ktoś ozdobnym pismem wykaligrafował dedykację:
Ma chére et
tendre,
„Ce fut un jour
mémorable pour moi, car il apporta de grands changements en moi; mais c'est la
même chose pour chacun. Figurez-vous un certain jour retranché dans votre vie,
et pensez combien elle eût été différente. Arrêtez-vous, vous qui lisez ceci,
et songez un moment à cette longue chaîne de fer ou d'or, d'épines ou de
fleurs, qui ne vous eût jamais lié, si, à un certain et mémorable jour, le
premier anneau ne se fût formé.”*
Pour moi ce était
le jour où je te ai rencontré, Vivienne.
À toi pour
toujours,
Étienne
Julian musiał przyznać, że
niewiele zrozumiał, jako że nigdy nie szło mu zbyt dobrze z językami. Opuszkami
palców przejechał po ozdobnych literach, mimo wszystko wyczuwając w nich
tajemniczą dozę gwałtownego uczucia. Przez moment poczuł się niczym intruz,
zupełnie jakby spenetrował najintymniejsze elementy życia Vivienne.
Szybko zamknął książkę i
odłożył ją na miejsce, udając, że cała sytuacja wcale nie miała miejsca.
Zdecydowanie czuł się już
lepiej, dlatego pewnym ruchem wstał z miejsca i od razu stwierdził, że
wcześniejsze odczucia nie do końca okazały się prawdą. W głowie zakręciło mu
się tak, że aż musiał chwycić się oparcia, żeby ustać w pionie. Zamknął oczy i
uspokoił oddech, licząc, że to wyłącznie chwilowa niedyspozycja związana z
gwałtowną zmiana pozycji.
Szum w głowie zdawał się
cichnąć, dlatego chwycił pustą szklankę i podszedł do zlewu z zamiarem
wstawienia jej do komory. Powróciły wcześniejsze pytania i niepewności
dotyczące całej zaistniałej sytuacji.
Bo niby jakim cudem znalazła się tuż obok mnie akurat w
chwili, kiedy wypadłem za burtę?
Już miał opuścić kajutę,
kiedy jego wzrok przykuło czarno-białe zdjęcie w prostej drewnianej ramce
zawieszone nieopodal wyjścia. Przestawiało dziewczynkę w sukience z bufiastymi
rękawkami oraz stojącą za nią kobietę, opierającą dłonie na ramionach dziecka.
W tle dało się wychwycić stragany, zupełnie jak na miejskim jarmarku. Już na
pierwszy rzut oka Irving stwierdził, że zdjęcie miało swoje lata. Kobieta miała
na sobie bowiem rozkloszowaną sukienkę z mocno podkreśloną talią, której obecne
pozazdrościłaby jej niejedna dziewczyna, a na oczach kocie okulary.
Przypuszczenia Juliana potwierdził tylko dopisek na białej ramce, Avignon, 1953.
Wzruszył ramionami,
zastanawiając się, czemu akurat to zdjęcie zostało wybrane, jako jedyne
znajdujące się na widoku, po czym nacisnął klamkę i ponownie wyszedł na zalany
słońcem pokład.
Dopiero teraz przyjrzał się
uważniej Vivienne, dostrzegając niezwykłe podobieństwo do kobiet ze zdjęcia.
Jasnobrązowe, lekko pofalowane włosy sięgające łopatek, miękkimi falami okalały
jej twarz. Bystre oczy, uważnie śledzące każdy jego ruch, czarujące jakimś
nieodkrytym rodzajem magnetyzmu. I jeszcze urocza gromadka piegów, rozkładająca
się czule na grzbiecie nosa i kościach policzkowych.
Julian wykonał kolejny krok
w stronę rufy, na ułamek sekundy obezwładniony przez jej urok, zupełnie
zapomniawszy o tym, po co właściwie opuścił kokpit.
— Pewnie musisz mieć wiele
pytań — zaczęła niepewnie Mimieux, cicho nabierając powietrza, równocześnie
zaciskając mocniej dłonie na sterze.
To właśnie teraz nadeszła ta chwila, Vivienne. Nie możesz
tego zepsuć. Wiesz, że drugi raz tego nie przeżyjesz. Zostało ci niewiele czasu.
Trzy, dwa, jeden.
— Jak to się stało, że znajdowałaś się tak
blisko akurat wtedy, kiedy miałem...? — Chciał dodać wypadek, ale wcale nie był
pewien, czy właśnie to miało miejsce.
— Przypadek? — odparła,
wzruszając ramionami i kręcąc lekko głową.
Teraz, Vivienne! Czemu to musi być takie cholernie trudne,
do diaska?!
— Yyy... — zaczęła,
momentalnie zdając sobie sprawę, że właściwie nie zna jego imienia.
— Julian — podpowiedział
rozbawiony, widząc ją pytającą minę.
— Julianie, za chwile powiem ci coś, co zapewne zaczniesz
uważać za ostatnie wariactwo szalonej dziewczyny, ale... — przerwała
gwałtownie, uważnie przypatrując się jego wyrazowi twarzy, zastanawiając się,
na jakim etapie opowieści, postanowi ponownie wyskoczyć za burtę, byle się od
niej uwolnić. Żagiel zatrzepotał przy nagłym powiewie powietrza, który obsypał
ich drobinkami morskiej bryzy. — ...musisz mi uwierzyć.
— Czyżbyś zaraz miała mi
powiedzieć, że uważasz mnie za szalenie przystojnego i nie już nigdy nie
wypuścisz mnie na stały ląd? — spytał
żartobliwie, błyskając białymi zębami, po czym ponownie usiadł na pokładzie,
opierając się plecami o burtę. Chociaż ból wydawał się powoli przechodzić, a
szum ustępować, pozostawiając miejsce wyłącznie dla śpiewy morskich fal i
delikatnej melodii głosu Vivienne, nadal nie czuł się najlepiej. Zupełnie jakby
coś opanowało jego ciało. Może tylko mi się wydaje, pomyślał. Może to wyłącznie skutek urazu i
wyczerpania organizmu?
— Nie — odparła
skonsternowana, nie do końca wiedząc, jak zareagować na tą zaczepkę. — Gdzie
mieszkasz? — W ostatniej chwili zmieniła zdanie, przeciągając chwilę, kiedy nie
musiała wyznawać Julianowi niewygodnej prawdy. — Odholuję cię do domu. Nie
wyglądasz na siłach, żeby dopłynąć tam samemu.
— Port Macquarie —
powiedział niepewnie, nie do końca mając pewność, czy chce, żeby nowopoznana
„wybawczyni” dowiedziała się, gdzie dokładnie mieszka. Obawiał się, że czające
się gdzieś w podświadomości obawy, że niewykluczone, że z Vivienne nie wszystko było w porządku,
mogłyby okazać się prawdziwe. A w tej chwili naprawdę nie miał najmniejszej
ochoty użerać się z jakąś chorą psychicznie pannicą.
Mimieux nie dała po sobie
poznać, że poniekąd wywarło to na niej silne wrażenie. Bo i jakie istniało
prawdopodobieństwo, że oboje zamieszkiwali to samo miasteczko? Najwyraźniej
wystarczające, by skrzyżować ich drogi na środku Morza Koralowego.
— A ty? — spytał w końcu
Irving, zaciekawiony.
— Nie uwierzysz, ale...
— Nie, nawet mi nie mów, że
ty też... — przerwał Vivienne skonsternowany. To statystycznie
niemożliwe. Ona musi być szalona.
— Tak... — odpowiedziała
cicho, wyraźnie zaskoczona wybuchem Juliana.
Szalona, jak nic! Dobry Boże, w coś ty mnie wpakował!?
— Czy znajdziesz
jakiekolwiek pocieszenie w fakcie, że już za niedługo uwolnisz się od mojej
łodzi i mojego towarzystwa?
Tak, jeszcze jak!, pomyślał
i już chciał to wykrzyknąć równie gorąco, jak zrobił to w swojej głowie, ale w
ostatniej chwili się powstrzymał, czując, że byłoby to nie na miejscu. Co jak
co, ale Vivienne uratowała mu życie i
dobrze wiedział, że powinien okazać jej za to wdzięczność. Nie chciał tylko
przyznać, że powstrzymało go również dziwne odczucie, jakoby wcale nie chciał
jej skrzywdzić.
A może by tak...? Czekaj. Stop. Zatrzymaj się. Layla, Layla,
Layla.
Chwile mijały w ciszy,
obojgu wydająca się aż nazbyt zwyczajna. Jakby nie znajdowało się między nimi
niczego krępującego, tak jakby wspólne milczenie stanowiło najnormalniejszą
rzecz, jakiej oddawali się regularnie od wielu lat.
Vivienne przyglądała się
falom, od czasu do czasu rzucając Julianowi przelotne spojrzenie. Wcześniej
sądziła, że to typowy, pewny siebie złoty chłopiec, przekonany o swojej
doskonałości, lecz teraz, kiedy siedział z bosymi stopami podciągniętymi przed
siebie, dłonią oplatając nadgarstek drugiej i przedramionami opartymi na
kolanach, wpatrzony w bezmiar oceanu z uwielbieniem dostrzegła, że był czymś
więcej. Kimś więcej niż tylko pewnym siebie mężczyzną. Wcześniej, choć tylko
przez ułamek sekundy, dostrzegła w jego oczach, tak bardzo przypominających
otaczający ich ocean, pewną dozę smutku, którą widziała za każdym razem, gdy
spoglądała w lustro.
Postanowiła nic mu nie
mówić, poza tym, co absolutnie konieczne. Tak długo, jak to tylko możliwe,
chciała oszczędzić mu dodatkowych problemów. Ostatecznie to jej brzemię i to
ona powinna je dźwigać.
Więc kiedy dopłynęli do jego
kei, a Julian zwinnie wyskoczył na deski pomostu, zręcznie zacumował jej łódkę,
po czym wskoczył ponownie na pokład, by odwiązać hol, Vivienne uśmiechnęła się
delikatnie, przyglądając się jego płynnym ruchom. Zupełnie jakby właśnie do
tego został stworzony. Miała nadzieję, że niczego nie popsuje w jego życiu.
— Masz może ochotę na kawę?
— spytał niepewnie, z liną w jednej dłoni, drugą rozcierając sobie kark.
Równocześnie chciał i nie chciał, by się zgodziła.
Pokręciła energicznie głową,
a on nie potrafił wytłumaczyć, czemu go to zasmuciło.
— W takim razie... Dziękuję
za ratunek — stwierdził, siląc się na pewny ton. — I być może do zobaczenia. —
Uśmiechnął się szeroko, licząc, że los okaże się wystarczająco łaskawy, by
zetknąć ich ponownie. Odwrócił się, przeskoczył przez burtę, odwiązał cumę,
zastępując ją własną i już miał ruszyć w kierunku domu, kiedy zatrzymał go głos
Mimieux.
— Julian!
Odwrócił się, żywiąc
nadzieję, że jednak zmieniła decyzję w sprawie kawy.
— Możesz mi coś obiecać? —
spytała, podchodząc do burty i pochylając się w jego stronę.
— Być może — odparł,
przestępując krok do przodu, opierając dłonie na burcie, niebezpiecznie blisko
tych należących do niej.
— Obiecaj mi, że nigdy się
we mnie nie zakochasz.
*fragment pochodzi z
Wielkich nadziei Dickensa. W polskiej wersji językowej:
„Ten dzień wprowadził do
mojego życia wielkie zmiany. Ale tak dzieje się w życie każdego człowieka.
Przypomni sobie taki jeden dzień, który zaważył na twoim życiu. Przerwij na
chwilę ty, który to czytasz i pomyśl o długim łańcuchu złotych czy żelaznych
ogniw, cierni czy kwiatów, które by nigdy ciebie nie oplątały, gdyby nie było
jakiegoś jednego ważnego i pamiętnego dnia w twoim życiu.”
Czekajcie, co?
OdpowiedzUsuńMusiałam dwa razy sprawdzać, czy to dobry blog i czy nie pominęłam w międzyczasie jakiegoś rozdziału.
Syrena? SYRENA? Jakie siostry?! Dobry Boże, teraz to już nie wytrzymam 8)
I co z tym czasem? Co z tym "drugim razem"? Tyle pytań, ugh! Uwielbiam takie rzeczy, ale w tej chwili mam ochotę Ci nawrzucać, że to jest tajemnicze :c
Poza tym, trochę zazdroszczę Vivienne. Życie na łajbie, sama sobie panią, zależna chyba tylko od pogody, ma pracę - żyć, nie umierać! Ale cóż, zobaczymy później, bo może już nie będę jej zazdrościć jeśli się wydarzy coś.. meh, dobra, pogmatwałam.
W każdym razie czekam z niecierpliwością na następny rozdział,
pozdrawiam!
Mam nadzieję, że wybaczysz mi tajemnice, kiedy wszystko stopniowo się wyjaśni (mam nadzieję, że o niczym nie zapomnę po drodze...) ;)
UsuńDziękuję gorąco za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
maxie
Jutro zajrzę na "papierowe..." oraz "pardonne..." z jakimiś sensownymi komentarzami. Tymczasem chciałam Ci tylko dać znać, że mimo swojego marnego ostatnio ogarnięcia pamiętam ;)
OdpowiedzUsuńNo to czekam ;)
UsuńOdrobinę spóźniona, ale jestem. Zostawiłam Ci zaległy komentarz na "papierowych...".
OdpowiedzUsuńWyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy podczas czytania zobaczyłam, że mam do czynienia z gatunkiem fantasy. Najwyraźniej wcześniej gdzieś mi to umknęło. Ale, ale... chętnie przeczytam coś, co nie jest typowym romansem, czy obyczajówką.
A teraz pozwolę sobie przejść do tekstu. Syreny, akcja ratunkowa, niechęć J. do nowej znajomej. Jestem w stanie go zrozumieć, biedak niczego nie pojmuje, ale mógłby okazać nieco sympatii M., skoro już ma się w niej nie... zakochiwać ;) Zobaczymy jak pójdzie mu z wypełnianiem tej prośby. No właśnie, ta prośba mnie zaintrygowała i wprawiła w małą konsternację. Jest niecodzienna i nietrudno wyobrazić sobie rekreację J. Jak nic, uzna tę dziewczynę za całkowicie szaloną. Chociaż, kto go tam wie.
Z niecierpliwością czekam na #04 oraz na... Dylana <3
Pozdrawiam,
Ulotna.
Tutaj i tak świecą pustki, nie przejmuj się, że nie dotarłaś tu od razu po publikacji ;)
UsuńDodam, że to bardzo delikatne fantasy, jako że nie jestem wielką fanką sag w stylu Tolkienowskim. Z tym szaleństwem to prawda, zresztą już kilka akapitów wcześniej stwierdził, że musi być szalona ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Eeeee, okej? Eee, nie wiem, co napisać, bo jestem w małym szoku. Nie wiem jak to zinterpretować. Okej, dobra. Chociaż nie jestem fanką takich opowiadań, gdzie ktoś się zjawia nie z tego świata i teraz jak to komuś wytłumaczyć. Oczywiście ten ktoś nie wierzy i zaczyna się koło,gdzie i tak na końcu uwierzy i się jeszcze zakocha. Nie wiem, denerwują mnie takie opowiadania. Mam nadzieje, że tutaj tego nie będzie. :D:D:D
OdpowiedzUsuńPytanie, czy to dobry szok, czy nie?
UsuńW takim razie mam nadzieję, że Cię nie zawiodę. Najprawdopodobniej będzie trochę inaczej, ale to się wszystko wyjaśni (mam nadzieję, bo podchodzę do tego opowiadania bardzo na luzie i wiele rzeczy pewnie wyjdzie „w praniu”).
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam cieplutko,
maxie
Witam.
OdpowiedzUsuńW związku z ostatnimi zmianami na Rejestrze blogów podkategoria fantasy została podzielona na pięć podgatunków (dark, heroic, high, low, urban). Proszę o wybranie jednego z podgatunków i poinformowanie mnie o tym pod postami znajdującymi się na stronie głównej lub w zakładce „pytania i prośby”. W razie wątpliwości szczegółowe informacje na temat podgatunków można znaleźć TUTAJ.
Pozdrawiam
Och, uwielbiam tę opowieść, ten rozdział to sprawił.KUrde, Vivienne nie powinna może była tak szybko z tym wyskakiwać(mówię o zakochiwaniu się), ale z drugiej strony pewnie wie, co mówi xD Pewnie wyczuła smutek Juliana, kiedy mu odmówiła. Szkoda trochę, że zdecydowała się mu nic nie mówić, a on nie naciskał. Ale z drugiej strony.... to byłoby dość trudne... to wszytsko wydaje się być takiem magiczne. wydawało mi się że postać Vivenne będzie tutaj jedyną magią, a teraz się okazuje, że są jeszcze syreny xD Dobrze,że Viv była niedaleko i go uratowała... Zdrugiej strony jest mi trochę żal Layli, bo ona chyba jednak chciałaby się ustatkować z Julianem, ale z drugiej strony chyba nie zawróciła mu w głowie aż tak, bo jednak ich decyzja o takim życiu jest dosć dziwna; myśle, że jakby za nią szalał, to by czegoś takiego nie chciał ;p PO tym rozdziale VIv i Julian pasują dla mnie do siebie jak ulał, cjoć to pewnie łatwe nie będzie;p ale co ja na to poradzę... a, i abrdzo podoba mi się,że Julian tak swietnie surfuje, surfing mnie kręci xD
OdpowiedzUsuńZgadłaś, ona dobrze wie, o czym mówi :p Wszystko powinno się dalej wyjaśnić, gdyby nie moje okropne opóźnienia w pisaniu.
UsuńJeśli nie zauważyłaś, to ten dziwaczny układ działa w dwie strony, Lalya, że tak powiem, też sobie nie żałuje :p
Dziękuje gorąco za komentarz i pozdrawiam,
maxie