Nie, dzisiaj jeszcze nic się nie wyjaśni, ale w kolejnym już raczej tak. Po raz kolejny bez bety, za wszystkie wyłapane błędy z góry dziękuję. Wybaczcie wszystkie dziwaczne konstrukcję. I jak tam Julian, da się lubić?
J
|
Co prawda zerwane więzadło
pozbawiło Irvinga możliwości zostania po raz kolejny mistrzem świata w
surfingu, lecz zachowanie tytułu przez trzy kolejne lata, powinno stanowić
wystarczające życiowym osiągnięcie. Liczne operacje sprawiły, że noga prawie
wcale nie bolała i zasadniczo dawna kontuzja nie przeszkadza w dalszym
uprawianiu sportu, lecz już nigdy nie osiągnął dawnego perfekcjonizmu
poszczególnych ruchów. I na pewno znacząco odstawał od ścisłej czołówki
surferów, z którymi przyszłoby mu współzawodniczyć. Więc po co grać, skoro z
góry wiadomo, że nie miało się szans na wygraną?
Teraz, kiedy kariera może i
już przebrzmiała, Julian nadal pozostawał właścicielem lukratywnego, chociaż
małego biznesu, właśnie przekraczającego magiczną granicę roku działalności, do
tego Irving mógł się pochwalić cudowną narzeczoną, dziewczyną z dobrego domu, a
także otaczał go krąg bliższych i dalszych znajomych. Poza Lalyą, nikt nie zajmował
ważniejszego miejsca w sercu Irvinga niż Dylan, który trwał przy nim także
wtedy, gdy znajdowali się na dnie szkolnego łańcucha pokarmowego.
Liceum okazało się prawdziwą
szkołą przetrwania. A przecież obiecywali, że będzie lepiej i zapewniali o
możliwości rozpoczęcia zupełnie nowego życia. Prędko okazało sie, że znacząca
większość nowych kolegów, wcale nie okazała się nowa. Doskonale pamiętali,
jakie mieli na nim używanie w poprzednim życiu. Wszystko miało się jednak
zmienić.
I pomyśleć, że wystarczyło
mocne postanowienie poprawy. Julian i Dylan całe lato po zakończeniu
podstawówki spędzili na plaży, pływając i surfując. Aż dziw, że nie wyrosły im
skrzela. Udało im się nabrać tężyzny, odrobinę zmężnieć i nabrać odwagi w
towarzystwie oceanu. Później już nikt nie rozpoznawał w nich tych chuderlawych,
zawsze znajdujących się gdzieś na uboczu, nie odnoszących sukcesów sportowych i
wyraźnie niedopasowanych do reszty chłopców.
I choć początkowo miał to być
jedynie sposób na odegnanie dawnych kłopotów, Julian nie sądził, że surfing
stanie się dla niego całym życiem. Szybko związał swoją przyszłość z wodą,
falami i delikatnym kołysaniem, całkowicie go uspokajającym. A im bardziej oddalał
się od brzegu, tym większe odnosił wrażenie, że wszelkie kłopoty zostawiał
gdzieś za sobą.
— Mel, poradzicie sobie sami
prawda? Chciałem skorzystać z ostatniego tygodnia stosunkowego oddechu i
wyskoczyć na kilka dni... — Zerknął na zegarek — dochodziła dziewiętnasta. —
Nie sądzę, żeby jeszcze dziś się ktoś pojawił. Możesz posprzątać i zamykać —
dodał, lustrując ją spojrzeniem szaro-morskich oczu.
— Jasne, szefie — odparła
wysportowana brunetka opierająca się o ladę, spoglądając na Irvinga przelotnie,
po czym wróciła do szkicowania w swoim zeszycie. Przeniosła ciężar ciała na
drugą nogę, sprawiając, że jej pupa wypięła się jeszcze bardziej. Julian
zastanawiał się, czy robiła to nieświadomie, czy raczej chciała mu w ten sposób
przekazać jakąś wiadomość?
— Tylko nie zapomnij
zamknąć, jak wyjdziesz! — rzucił jeszcze przez ramię, przeczesując jasnobrązowe
włosy.
— Tak jest! — odkrzyknęła
znudzonym głosem, tym razem nawet nie podnosząc wzroku. Julian pokręcił głową
ze zrezygnowaniem. Gdyby nie to, że Carmel naprawdę dobrze radziła sobie z
nauką dzieci, już dawno straciłaby posadę.
Jak każdego dnia, tuż przed powrotem do domu
odwrócił się w stronę morza, chłonąc jego zniewalający spokój i starając się
napełnić płuca orzeźwiająca bryzą, której tak bardzo brakowało mu w domu.
Zamknął oczy, wyobrażając
sobie, że rozpościera ramiona i powolnym krokiem zagłębia się w otchłani przy
akompaniamencie obezwładniających fal i rozdzierających smyczków.
Krótkie momenty zwątpienia.
We wszystko to, co posiadamy.
We wszystko to, co tylko pozornie wydaje się naszą własnością. W samego siebie
i wszystko, co nas otacza.
Co jeśli nasze życie to jedynie cudzy sen?
Jeszcze sekundę temu planował wrócić do domu,
odcumować i jeszcze dziś wyruszyć na pełne morze. Zamiast skierować się do
samochodu, pośpiesznym krokiem ruszył z powrotem do budynku, tuż po przejściu
przez drzwi pozbywając się koszulki. Melanie spojrzała na niego leniwie, lecz z
wyczuwalnym podziwem, Julian jednak wcale się tym nie przejął, kierując się na
zaplecze. Ostatecznie nie pierwszy raz widziała go na wpół rozebranego.
Świerzbiącymi palcami
zasunął suwak pianki, już nie mogąc się doczekać pulsowania fal pod deską. Nie
pamiętał kiedy ostatni raz pływał sam dla siebie, wyłącznie dla własnej przyjemności,
tak pochłonęło go rozwijanie firmy i nauczanie młodych adeptów surfingu.
Niezbyt przejmując się tym,
co inni mogliby o nim pomyśleć, przemknął przez zalaną słońcem plażę, wbiegając
do wody, kojącej skołatany umysł. Położył się na desce i wiosłując rękoma, zostawił
plażę za sobą. Monotonność ruchów zawsze dawała Julianowi poczucie stateczności
i czasami pomagała wrócić na ziemię z niepewnego gruntu taniego filozofowania.
Oddaliwszy się na
odpowiednią odległość, złapał falę — jedną za drugą ze szczęściem coraz
bardziej rozpychającym się o żebra. Czuł, jakby wszystkie problemy, żale i
tęsknoty zostały na brzegu.
Niezwykle kojące uczucie wolności.
Nie liczyły się krzyki
dzieci niesione poprzez rozgrzane, wieczorne powietrze, ani głośne śmiechy
nastolatków. Nie liczyło się nic poza cięciem przez grzywacze i uczuciem
samozespolenia. Tak jakby dopiero teraz kości i mięśnie stały się jednością z
pozornie nieuszkodzoną duszą.
Niebo zaczęło się jarzyć
gwałtownymi odcieniami różu, pomarańczu i czerwieni. Julian odpłynął ze strefy
fal, siadając na desce i wpatrując się w ognistą kulę tonącą w oceanie.
Uśmiechnął się błogo, trwając w poczuciu, że poza bezmiarem morskiej toni zupełnie
nic nie znajduje się między nim a horyzontem.
Delikatny uśmiech wciąż
błąkał się na jego ustach, gdy szedł do samochodu ze skórą mrowiącą od
znajdującej się na niej soli. Po krótkiej jeździe zaparkował pod domem i
wkroczył w jego gęstą, ciemną ciszę. Odruchowo zapalił światło, rozjaśniając
miejsce przyjemnym złotym światłem. Większość domów przy jego ulicy utrzymano w
powtarzalnym klimacie amerykańskich przedmieść. Wszystkie domy z zewnątrz wyglądały
dokładnie tak samo, jednak Irving sądził, że w większości i w środku niewiele
się różniły. Julian wręcz nie potrafił wyobrazić sobie takiego życia w
sterylnym domu pełnym chromu i szkła.
Rzucił torbę na stolik w
przedpokoju, od niechcenia przeciągając palcami po ścianie obitej deskami
pomalowanych białą, postarzająca farbą. Przeszedł przez kuchnię, stanowiącą
doskonałe wyważenie między czystym tradycjonalizmem, a surową nowoczesnością,
utrzymaną, podobnie jak całe mieszkanie w morskiej konwencji. Wyciągnął z ukrytej
w szafce lodówki puszkę energetyku i upił kilka łyków. Wszedł do salonu,
postawił napój na stoliku do kawy stojącym tuż obok granatowej kanapy
wyposażonej w pasujące do kompletu poduszki w biało-granatowe paski. Włączył
wieżę grającą i dźwięki Green Onions
Bookera T. i The MG's przecięły ciszę, jednostajnie napierającą na bębenki. Następnie
udał się do łazienki, żeby zmyć z siebie sól. Irving żałował tylko, że wraz z
nią zniknie zapach oceanu.
Z wciąż mokrymi włosami, w samych
bermudach rozsiadł się na kanapie, sięgając po leżącego na stoliku laptopa.
Dochodziła dwudziesta trzydzieści, co znaczyło, że Lalya powinna być już po
zajęciach. Zalogował się na komunikator i wybrał numer narzeczonej.
— Cześć, misiu —
powiedziała, gdy tylko na ekranie pojawiła się jej rozpromieniona twarz. — Cóż
to się stało, że postanowiłeś do mnie zadzwonić?
— Wiesz... — urwał, sięgając
po puszkę. — Stęskniłem się.
— Jakoś ciężko mi uwierzyć w
fakt, że pan Julian za kimkolwiek tęskni.
— Tylko za tobą, słońce —
stwierdził, posyłając jej zalotny uśmiech.
Julian nigdy nie sądził, że kiedykolwiek
się ustatkuję. W szkole średniej jego kariera stopniowo nabierała tempa, a on
korzystał, bez większych skrupułów, z wszystkich jej możliwości. Czerpał z
uroków życia pełnymi garściami, prowadząc liczne relacje towarzyskie z
kobietami rozrzuconymi po całej kuli ziemskiej. Zawsze stawiał sprawę jasno: mamy
tylko jeden dzień. Nie mamił fałszywymi
obietnicami, nie pytał o codzienność, a one odwdzięczały się tym samym.
Inaczej było jednak z Laylą —
piękną, blondwłosą i zielonooką ex-członkinią szkolnego zespołu, o dwa lata
młodszą od Juliana i Dylana. Layla przykuła wzrok Julian już podczas pierwszego
spotkania. I również tego dnia postanowił, że kiedyś ożeni się z panną Greene.
Nie sądził tylko, że wytrwanie w postanowieniu okaże się tak trudne do
osiągnięcia.
Podobno każdy zasługuje na
drugą szanse. Irving nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że od jednej
osoby mógłby otrzymać dziesiątki kolejnych. W rzeczywistości Lalya okazała sie
dla Juliana jeszcze doskonalsza niż to sobie wyobrażał.
Gdy tylko przebywali razem,
zachowywali się jak typowi highschool sweethearts. Poza ramami związku posiadali równocześnie wiele swobody, ponieważ
Greene uważała, że lepiej, by Julian wyszalał się zawczasu i wręcz wolałaby, by
upewnił się, że ona naprawdę była tą, którą kiedyś chciałby poślubić, a w
zamian za to, i ona miała pewne pole wolności.
Ustal zasady i trzymaj się ich. Jak niczego innego. I
pamiętaj — pierwsza zasada mówi: nie wolno nawiązywać bliższych zbyt
bliskich kontaktów z przyjaciółkami Layli.
Od pierwszego spotkania
minęło już prawie siedem lat, a oni nadal trwali w tym pozornie doskonałym
związku. W końcu przyszedł moment, kiedy należało przepchnąć to co między nimi
w jedną stronę: albo pożegnać się na zawsze, albo wstąpić na ścieżkę
małżeństwa, jak to zawsze planowali. Wybrali nawet datę podjęcia ostatecznej decyzji:
dzień po skończeniu studiów przez Greene.
— Layla, idziesz? — Juliana
dobiegł głos Crystal, współlokatorki Greene. — Wszyscy już czekają.
— Nie... Rozmawiam z
Julianem. Chyba jednak dziś zostanę... — Layla zaczęła tłumaczyć, odwracając
się w stronę przyjaciółki.
— Cześć, Julian! —
wykrzykuje Crystal, wsuwając twarz tuż przed kamerkę, tak, że przez ułamek
sekundy widział jedynie falę jej kruczoczarnych włosów oraz fragment policzka,
po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
— Idź — powiedział z lekkim
westchnieniem. — Świętuj koniec semestru, w końcu zobaczymy się w przyszłym
tygodniu, słońce.
— Uważaj tam na siebie —
dodała, posyłając mu całusa. — Zadzwonię później — stwierdziła jeszcze, po czym
połączenie zostało zerwane. Julian westchnął cicho, po czym odłożył laptopa z
powrotem na stolik.
W szarzejącym świetle dnia
wyszedł przez szklane, przesuwne drzwi na pomost, wychodzący na The
Governors Way, gdzie zacumowana żaglówka o
wdzięcznej nazwie Paper Moon lekko
kołysała się na wodzie. Delikatnie pogłaskał
dłonią burtę, tak jak niektórzy mężczyźni mają w zwyczaju witać się ze swoimi
samochodami.
Wskoczył na pokład, żeby
sprawdzić, czy na pewno wszystko było jak należy przed jutrzejszą wyprawą. Nie planował
żadnej kolosalnej podróży, bo i łódka nie spełniała ku temu warunków, ale nawet
jednodniowy rejs wymagał pewnych przygotowań.
Porządkował właśnie
takielunek, gdy w kieszeni zawibrował telefon.
Dylan: Pamiętaj,
że wracam w piątek i rezerwuję cię na cały dzień!
Julian: Jasne,
przyjacielu. Jakie plany na wieczór? Może internetowe piwo?
Dylan: Jestem
już umówiony. Wybacz, bracie.
Julian: Wszyscy
gdzieś wychodzą...
Dylan: A ty co robisz?
Julian: Sprzątam
Paper Moon, a jutro wypływam w morze. Pozdrów ode mnie Laylę, jeśli się gdzieś
spotkacie.
Dylan: Jasne,
nie ma sprawy. Do zobaczenia w piątek, bracie.
Pozostaje tylko wsiąść i pożeglować ku horyzontowi z
okiełznującym szumem przecinanych fal.
Tylko ty, cisza i czas.
Aż mnie strasznie korci jak połączą się losy Juliana (piękne imię <3) i Vivienne :D Wielka zagadka tego opowiadania i to mi się podoba. Chociaż Julian jest taki bardziej ułożony moim zdaniem, bo wie czego chce. Chce Layle, robi to co kocha...taki...fajny chłopaczek. Jestem ciekawa, co będzie dalej, bo dalej intryguje mnie ta kwestia dat przy imionach i nazwiskach w zakładce bohaterów. :D
OdpowiedzUsuńKrótko, bo mam tyle do nadrobienia, a chcę u każdego coś napisać, że byłam na moment, bo...potem to już nie wiem, kiedy znajdę czas. :D
Pozdrawiam i dużo weny życzę :D
Zawiązanie akcji już w następnym rozdziale i tam też powinno znaleźć się rozwiązanie tajemnicy dat.
UsuńDziękuję, że zdecydowałaś się poświęcić moment na komentarz ;)
Pozdrawiam gorąco,
maxie
Nadrabiam, nadrabiam, przeczytałam, było świetnie i lecę dalej :3
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, nawet taki jest ważny!
UsuńPozdrawiam :)
Przepraszam, że nie zajrzałam wcześniej. Miałam kłopoty z łączem internetowym.
OdpowiedzUsuńPowinnam żałować? Jak najbardziej, zwłaszcza, że przeszły mi koło nosa dwa rozdziały Twojego nowego opowiadania. Ba, i to jakie rozdziały! Przyznaję, że po raz pierwszy mam do czynienia z opowiadaniem, którego akcja toczy się w Australii.
Plaża, surfing i knajpa w amerykańskim stylu... Poezja. Kiedy czytałam oba te rozdziały czułam się niemal tak, jakbym tam była i patrzyła na to wszystko z boku. To zapewne zasługa bogatych, barwnych opisów oraz wyrazistych bohaterów. No, bo właśnie... oni tacy są już na wstępie, co zresztą niezmiernie mnie cieszy.
Teraz tylko czekam aż drogi Vivienne i Juliana się skrzyżują. Chyba, że... w grę wchodzi jeszcze Dylan? ;) Ach, otóż to. Adam Brody. Fajnie, że zdecydowałaś się po niego "sięgnąć". Podejrzewam, że wobec tego nie muszę dodawać, której z postaci wyczekuję jak na szpilkach?
Życzę Ci dużo weny i obiecuję w możliwie krótkim czasie nadrobić "papierowe".
Pozdrawiam ciepło,
Ulotna.
Dziękuję za ciepłe słowa. Tak, Dylan będzie trochę w stylu Setha Cohena, dlatego zdecydowałam się sięgnąć po jego wizerunek ;)
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
maxie
Pierwsze co mnie oczarowało to twoje opisy. Jestem fanką dogłębych i szczegółowych opisów, więc u ciebie poczułam się, jak w niebie. :)
OdpowiedzUsuńNastępnie zwróciłam uwagę na bohaterów. Oboje prypadli mi do gustu i jestem naprawdę ciekawa, jak rozwiniesz ich wspólny wątek. A przede wszystkim ich spotkanie:)
Pozdrawiam i czekam na więcej.
[pozwolodejsc.blogspot.com]
Dziękuję za komentarz :)
UsuńPozdrawiam gorąco,
maxie
WAŻNE!!!
OdpowiedzUsuńKochana! Właśnie nominowałam Cię do Liebster Award! Gratuluję :3 Więcej informacji na: http://cowidacmoimszarymokiem.blogspot.com/
PS Zapraszam serdecznie do mnie :D