niedziela, 8 marca 2015

{2} Grzechy przeszłości


Nie, dzisiaj jeszcze nic się nie wyjaśni, ale w kolejnym już raczej tak. Po raz kolejny bez bety, za wszystkie wyłapane błędy z góry dziękuję. Wybaczcie wszystkie dziwaczne konstrukcję. I jak tam Julian, da się lubić?


J
ulian musiał przyznać, że statystycznie jego życie zaliczało się do udanych. Mimo że dopiero znajdował się na początku drogi, wydawało się, że statystycznie osiągnął sukces. Z pewnej perspektywy. Pozornie. A niewykluczone, że było zupełnie na odwrót?
Co prawda zerwane więzadło pozbawiło Irvinga możliwości zostania po raz kolejny mistrzem świata w surfingu, lecz zachowanie tytułu przez trzy kolejne lata, powinno stanowić wystarczające życiowym osiągnięcie. Liczne operacje sprawiły, że noga prawie wcale nie bolała i zasadniczo dawna kontuzja nie przeszkadza w dalszym uprawianiu sportu, lecz już nigdy nie osiągnął dawnego perfekcjonizmu poszczególnych ruchów. I na pewno znacząco odstawał od ścisłej czołówki surferów, z którymi przyszłoby mu współzawodniczyć. Więc po co grać, skoro z góry wiadomo, że nie miało się szans na wygraną?
Teraz, kiedy kariera może i już przebrzmiała, Julian nadal pozostawał właścicielem lukratywnego, chociaż małego biznesu, właśnie przekraczającego magiczną granicę roku działalności, do tego Irving mógł się pochwalić cudowną narzeczoną, dziewczyną z dobrego domu, a także otaczał go krąg bliższych i dalszych znajomych. Poza Lalyą, nikt nie zajmował ważniejszego miejsca w sercu Irvinga niż Dylan, który trwał przy nim także wtedy, gdy znajdowali się na dnie szkolnego łańcucha pokarmowego.
Liceum okazało się prawdziwą szkołą przetrwania. A przecież obiecywali, że będzie lepiej i zapewniali o możliwości rozpoczęcia zupełnie nowego życia. Prędko okazało sie, że znacząca większość nowych kolegów, wcale nie okazała się nowa. Doskonale pamiętali, jakie mieli na nim używanie w poprzednim życiu. Wszystko miało się jednak zmienić.
I pomyśleć, że wystarczyło mocne postanowienie poprawy. Julian i Dylan całe lato po zakończeniu podstawówki spędzili na plaży, pływając i surfując. Aż dziw, że nie wyrosły im skrzela. Udało im się nabrać tężyzny, odrobinę zmężnieć i nabrać odwagi w towarzystwie oceanu. Później już nikt nie rozpoznawał w nich tych chuderlawych, zawsze znajdujących się gdzieś na uboczu, nie odnoszących sukcesów sportowych i wyraźnie niedopasowanych do reszty chłopców.
I choć początkowo miał to być jedynie sposób na odegnanie dawnych kłopotów, Julian nie sądził, że surfing stanie się dla niego całym życiem. Szybko związał swoją przyszłość z wodą, falami i delikatnym kołysaniem, całkowicie go uspokajającym. A im bardziej oddalał się od brzegu, tym większe odnosił wrażenie, że wszelkie kłopoty zostawiał gdzieś za sobą.
— Mel, poradzicie sobie sami prawda? Chciałem skorzystać z ostatniego tygodnia stosunkowego oddechu i wyskoczyć na kilka dni... — Zerknął na zegarek — dochodziła dziewiętnasta. — Nie sądzę, żeby jeszcze dziś się ktoś pojawił. Możesz posprzątać i zamykać — dodał, lustrując ją spojrzeniem szaro-morskich oczu.
— Jasne, szefie — odparła wysportowana brunetka opierająca się o ladę, spoglądając na Irvinga przelotnie, po czym wróciła do szkicowania w swoim zeszycie. Przeniosła ciężar ciała na drugą nogę, sprawiając, że jej pupa wypięła się jeszcze bardziej. Julian zastanawiał się, czy robiła to nieświadomie, czy raczej chciała mu w ten sposób przekazać jakąś wiadomość?
— Tylko nie zapomnij zamknąć, jak wyjdziesz! — rzucił jeszcze przez ramię, przeczesując jasnobrązowe włosy.
— Tak jest! — odkrzyknęła znudzonym głosem, tym razem nawet nie podnosząc wzroku. Julian pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Gdyby nie to, że Carmel naprawdę dobrze radziła sobie z nauką dzieci, już dawno straciłaby posadę.
 Jak każdego dnia, tuż przed powrotem do domu odwrócił się w stronę morza, chłonąc jego zniewalający spokój i starając się napełnić płuca orzeźwiająca bryzą, której tak bardzo brakowało mu w domu.
Zamknął oczy, wyobrażając sobie, że rozpościera ramiona i powolnym krokiem zagłębia się w otchłani przy akompaniamencie obezwładniających fal i rozdzierających smyczków.
Krótkie momenty zwątpienia.
We wszystko to, co posiadamy. We wszystko to, co tylko pozornie wydaje się naszą własnością. W samego siebie i wszystko, co nas otacza.
Co jeśli nasze życie to jedynie cudzy sen?
 Jeszcze sekundę temu planował wrócić do domu, odcumować i jeszcze dziś wyruszyć na pełne morze. Zamiast skierować się do samochodu, pośpiesznym krokiem ruszył z powrotem do budynku, tuż po przejściu przez drzwi pozbywając się koszulki. Melanie spojrzała na niego leniwie, lecz z wyczuwalnym podziwem, Julian jednak wcale się tym nie przejął, kierując się na zaplecze. Ostatecznie nie pierwszy raz widziała go na wpół rozebranego.
Świerzbiącymi palcami zasunął suwak pianki, już nie mogąc się doczekać pulsowania fal pod deską. Nie pamiętał kiedy ostatni raz pływał sam dla siebie, wyłącznie dla własnej przyjemności, tak pochłonęło go rozwijanie firmy i nauczanie młodych adeptów surfingu.
Niezbyt przejmując się tym, co inni mogliby o nim pomyśleć, przemknął przez zalaną słońcem plażę, wbiegając do wody, kojącej skołatany umysł. Położył się na desce i wiosłując rękoma, zostawił plażę za sobą. Monotonność ruchów zawsze dawała Julianowi poczucie stateczności i czasami pomagała wrócić na ziemię z niepewnego gruntu taniego filozofowania.
Oddaliwszy się na odpowiednią odległość, złapał falę — jedną za drugą ze szczęściem coraz bardziej rozpychającym się o żebra. Czuł, jakby wszystkie problemy, żale i tęsknoty zostały na brzegu.
Niezwykle kojące uczucie wolności.
Nie liczyły się krzyki dzieci niesione poprzez rozgrzane, wieczorne powietrze, ani głośne śmiechy nastolatków. Nie liczyło się nic poza cięciem przez grzywacze i uczuciem samozespolenia. Tak jakby dopiero teraz kości i mięśnie stały się jednością z pozornie nieuszkodzoną duszą.
Niebo zaczęło się jarzyć gwałtownymi odcieniami różu, pomarańczu i czerwieni. Julian odpłynął ze strefy fal, siadając na desce i wpatrując się w ognistą kulę tonącą w oceanie. Uśmiechnął się błogo, trwając w poczuciu, że poza bezmiarem morskiej toni zupełnie nic nie znajduje się między nim a horyzontem.
Delikatny uśmiech wciąż błąkał się na jego ustach, gdy szedł do samochodu ze skórą mrowiącą od znajdującej się na niej soli. Po krótkiej jeździe zaparkował pod domem i wkroczył w jego gęstą, ciemną ciszę. Odruchowo zapalił światło, rozjaśniając miejsce przyjemnym złotym światłem. Większość domów przy jego ulicy utrzymano w powtarzalnym klimacie amerykańskich przedmieść. Wszystkie domy z zewnątrz wyglądały dokładnie tak samo, jednak Irving sądził, że w większości i w środku niewiele się różniły. Julian wręcz nie potrafił wyobrazić sobie takiego życia w sterylnym domu pełnym chromu i szkła.
Rzucił torbę na stolik w przedpokoju, od niechcenia przeciągając palcami po ścianie obitej deskami pomalowanych białą, postarzająca farbą. Przeszedł przez kuchnię, stanowiącą doskonałe wyważenie między czystym tradycjonalizmem, a surową nowoczesnością, utrzymaną, podobnie jak całe mieszkanie w morskiej konwencji. Wyciągnął z ukrytej w szafce lodówki puszkę energetyku i upił kilka łyków. Wszedł do salonu, postawił napój na stoliku do kawy stojącym tuż obok granatowej kanapy wyposażonej w pasujące do kompletu poduszki w biało-granatowe paski. Włączył wieżę grającą i dźwięki Green Onions Bookera T. i The MG's przecięły ciszę, jednostajnie napierającą na bębenki. Następnie udał się do łazienki, żeby zmyć z siebie sól. Irving żałował tylko, że wraz z nią zniknie zapach oceanu.
Z wciąż mokrymi włosami, w samych bermudach rozsiadł się na kanapie, sięgając po leżącego na stoliku laptopa. Dochodziła dwudziesta trzydzieści, co znaczyło, że Lalya powinna być już po zajęciach. Zalogował się na komunikator i wybrał numer narzeczonej.
— Cześć, misiu — powiedziała, gdy tylko na ekranie pojawiła się jej rozpromieniona twarz. — Cóż to się stało, że postanowiłeś do mnie zadzwonić?
— Wiesz... — urwał, sięgając po puszkę. — Stęskniłem się.
— Jakoś ciężko mi uwierzyć w fakt, że pan Julian za kimkolwiek tęskni.
— Tylko za tobą, słońce — stwierdził, posyłając jej zalotny uśmiech.
Julian nigdy nie sądził, że kiedykolwiek się ustatkuję. W szkole średniej jego kariera stopniowo nabierała tempa, a on korzystał, bez większych skrupułów, z wszystkich jej możliwości. Czerpał z uroków życia pełnymi garściami, prowadząc liczne relacje towarzyskie z kobietami rozrzuconymi po całej kuli ziemskiej. Zawsze stawiał sprawę jasno: mamy tylko jeden dzień. Nie mamił fałszywymi obietnicami, nie pytał o codzienność, a one odwdzięczały się tym samym.
Inaczej było jednak z Laylą — piękną, blondwłosą i zielonooką ex-członkinią szkolnego zespołu, o dwa lata młodszą od Juliana i Dylana. Layla przykuła wzrok Julian już podczas pierwszego spotkania. I również tego dnia postanowił, że kiedyś ożeni się z panną Greene. Nie sądził tylko, że wytrwanie w postanowieniu okaże się tak trudne do osiągnięcia.
Podobno każdy zasługuje na drugą szanse. Irving nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że od jednej osoby mógłby otrzymać dziesiątki kolejnych. W rzeczywistości Lalya okazała sie dla Juliana jeszcze doskonalsza niż to sobie wyobrażał.
Gdy tylko przebywali razem, zachowywali się jak typowi highschool sweethearts. Poza ramami związku posiadali równocześnie wiele swobody, ponieważ Greene uważała, że lepiej, by Julian wyszalał się zawczasu i wręcz wolałaby, by upewnił się, że ona naprawdę była tą, którą kiedyś chciałby poślubić, a w zamian za to, i ona miała pewne pole wolności.
Ustal zasady i trzymaj się ich. Jak niczego innego. I pamiętaj — pierwsza zasada mówi: nie wolno nawiązywać bliższych zbyt bliskich kontaktów z przyjaciółkami Layli.
Od pierwszego spotkania minęło już prawie siedem lat, a oni nadal trwali w tym pozornie doskonałym związku. W końcu przyszedł moment, kiedy należało przepchnąć to co między nimi w jedną stronę: albo pożegnać się na zawsze, albo wstąpić na ścieżkę małżeństwa, jak to zawsze planowali. Wybrali nawet datę podjęcia ostatecznej decyzji: dzień po skończeniu studiów przez Greene.
— Layla, idziesz? — Juliana dobiegł głos Crystal, współlokatorki Greene. — Wszyscy już czekają.
— Nie... Rozmawiam z Julianem. Chyba jednak dziś zostanę... — Layla zaczęła tłumaczyć, odwracając się w stronę przyjaciółki.
— Cześć, Julian! — wykrzykuje Crystal, wsuwając twarz tuż przed kamerkę, tak, że przez ułamek sekundy widział jedynie falę jej kruczoczarnych włosów oraz fragment policzka, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
— Idź — powiedział z lekkim westchnieniem. — Świętuj koniec semestru, w końcu zobaczymy się w przyszłym tygodniu, słońce.
— Uważaj tam na siebie — dodała, posyłając mu całusa. — Zadzwonię później — stwierdziła jeszcze, po czym połączenie zostało zerwane. Julian westchnął cicho, po czym odłożył laptopa z powrotem na stolik.
W szarzejącym świetle dnia wyszedł przez szklane, przesuwne drzwi na pomost, wychodzący na The Governors Way, gdzie zacumowana żaglówka o wdzięcznej nazwie Paper Moon lekko kołysała się na wodzie. Delikatnie pogłaskał dłonią burtę, tak jak niektórzy mężczyźni mają w zwyczaju witać się ze swoimi samochodami.
Wskoczył na pokład, żeby sprawdzić, czy na pewno wszystko było jak należy przed jutrzejszą wyprawą. Nie planował żadnej kolosalnej podróży, bo i łódka nie spełniała ku temu warunków, ale nawet jednodniowy rejs wymagał pewnych przygotowań.
Porządkował właśnie takielunek, gdy w kieszeni zawibrował telefon.
Dylan: Pamiętaj, że wracam w piątek i rezerwuję cię na cały dzień!
Julian: Jasne, przyjacielu. Jakie plany na wieczór? Może internetowe piwo?
Dylan: Jestem już umówiony. Wybacz, bracie.
Julian: Wszyscy gdzieś wychodzą...
Dylan: A ty co robisz?
Julian: Sprzątam Paper Moon, a jutro wypływam w morze. Pozdrów ode mnie Laylę, jeśli się gdzieś spotkacie.
Dylan: Jasne, nie ma sprawy. Do zobaczenia w piątek, bracie. 
Pozostaje tylko wsiąść i pożeglować ku horyzontowi z okiełznującym szumem przecinanych fal.
Tylko ty, cisza i czas.

9 komentarzy:

  1. Aż mnie strasznie korci jak połączą się losy Juliana (piękne imię <3) i Vivienne :D Wielka zagadka tego opowiadania i to mi się podoba. Chociaż Julian jest taki bardziej ułożony moim zdaniem, bo wie czego chce. Chce Layle, robi to co kocha...taki...fajny chłopaczek. Jestem ciekawa, co będzie dalej, bo dalej intryguje mnie ta kwestia dat przy imionach i nazwiskach w zakładce bohaterów. :D
    Krótko, bo mam tyle do nadrobienia, a chcę u każdego coś napisać, że byłam na moment, bo...potem to już nie wiem, kiedy znajdę czas. :D
    Pozdrawiam i dużo weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawiązanie akcji już w następnym rozdziale i tam też powinno znaleźć się rozwiązanie tajemnicy dat.
      Dziękuję, że zdecydowałaś się poświęcić moment na komentarz ;)
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  2. Nadrabiam, nadrabiam, przeczytałam, było świetnie i lecę dalej :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz, nawet taki jest ważny!
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Przepraszam, że nie zajrzałam wcześniej. Miałam kłopoty z łączem internetowym.
    Powinnam żałować? Jak najbardziej, zwłaszcza, że przeszły mi koło nosa dwa rozdziały Twojego nowego opowiadania. Ba, i to jakie rozdziały! Przyznaję, że po raz pierwszy mam do czynienia z opowiadaniem, którego akcja toczy się w Australii.
    Plaża, surfing i knajpa w amerykańskim stylu... Poezja. Kiedy czytałam oba te rozdziały czułam się niemal tak, jakbym tam była i patrzyła na to wszystko z boku. To zapewne zasługa bogatych, barwnych opisów oraz wyrazistych bohaterów. No, bo właśnie... oni tacy są już na wstępie, co zresztą niezmiernie mnie cieszy.
    Teraz tylko czekam aż drogi Vivienne i Juliana się skrzyżują. Chyba, że... w grę wchodzi jeszcze Dylan? ;) Ach, otóż to. Adam Brody. Fajnie, że zdecydowałaś się po niego "sięgnąć". Podejrzewam, że wobec tego nie muszę dodawać, której z postaci wyczekuję jak na szpilkach?
    Życzę Ci dużo weny i obiecuję w możliwie krótkim czasie nadrobić "papierowe".
    Pozdrawiam ciepło,
    Ulotna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa. Tak, Dylan będzie trochę w stylu Setha Cohena, dlatego zdecydowałam się sięgnąć po jego wizerunek ;)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  4. Pierwsze co mnie oczarowało to twoje opisy. Jestem fanką dogłębych i szczegółowych opisów, więc u ciebie poczułam się, jak w niebie. :)
    Następnie zwróciłam uwagę na bohaterów. Oboje prypadli mi do gustu i jestem naprawdę ciekawa, jak rozwiniesz ich wspólny wątek. A przede wszystkim ich spotkanie:)
    Pozdrawiam i czekam na więcej.

    [pozwolodejsc.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  5. WAŻNE!!!
    Kochana! Właśnie nominowałam Cię do Liebster Award! Gratuluję :3 Więcej informacji na: http://cowidacmoimszarymokiem.blogspot.com/
    PS Zapraszam serdecznie do mnie :D

    OdpowiedzUsuń